Wyszukaj publikacje zawierające tekst:
 
wersja do druku
Leasing po polsku.
Gazeta Sądowa nr 9 – wrzesień 2005r.
Leasing po polsku.

Instytucja potrzebna, ale zdecydowanie nie w specyficznie polskiej odmianie.

Wiele wskazuje na to, iż od dłuższego czasu państwo polskie, nie bez udziału swoich organów dobrowolnie pozwala się pozbawiać należnych mu wpływów podatkowych. Wiele wskazuje także na to, iż bez aktywnego współdziałania tych organów cały proceder nie byłby możliwy.
Czy zatem nowy parlament nie powinien pomyśleć o powołaniu kolejnej komisji śledczej?

W latach 90-tych ubiegłego już wieku w praktyce polskiego życia gospodarczego na trwałe zadomowiły się instrumenty finansowe całkiem nieznane, bądź nie stosowane wcześniej w centralnie zarządzanej socjalistycznej gospodarce planowej.
W okresie tym dostrzec można dynamiczny rozwój dobrze funkcjonującej wcześniej w krajach o gospodarce rynkowej działalności leasingowej.
Przyglądając się bliżej funkcjonowaniu leasingu w Polsce i za zachodnią granicą gołym okiem można dostrzec istotne różnice. Najwyraźniej widać je na przykładzie rynku motoryzacyjnego.
W krajach takich jak Niemcy, Szwajcaria czy Francja tysiące eksploatowanych 3-4 lata w leasingu samochodów firmowych jest potem oferowanych do sprzedaży jako używane – bezpośrednio przez firmy leasingowe lub też przez pracujących dla nich pośredników. Ceny tych samochodów są nieco niższe od katalogowych, bo też i samochody nie są szczególnie atrakcyjne ze względu na gorszy od przeciętnego stan techniczny i duże przebiegi. W znacznej części pojazdy owe na tamtejszych rynkach nie mogą znaleźć nabywców i są sprzedawane przede wszystkim na eksport – do krajów biedniejszych.

W Polsce leasing samochodów, co do zasady, trwa krócej (nawet 18 miesięcy) i praktycznie wszyscy użytkownicy korzystają z tzw. opcji wykupu.

Czy można zatem odnotować powstanie jakiejś nowej, będącej polską specjalnością odmiany leasingu? Skąd tak naprawdę zaobserwowana różnica się bierze?

Co do teorii, umowa o zapożyczonej z angielskiego nazwie (to lease – wynająć) oceniana z punktu widzenia polskiego prawa cywilnego jest w istocie umową podobną do umowy dzierżawy, ale zawiera w sobie także pewne elementy umowy sprzedaży. Przedmiot umowy (zwykle środek produkcji) jest przez finansującego leasing (leasingodawcę) kupowany na jego rachunek, ale specjalnie dla zaspokojenia potrzeb drugiej strony umowy – przedsiębiorcy będącego korzystającym (leasingobiorcą). Firma leasingowa finansuje całe przedsięwzięcie, z reguły ze środków pochodzących z zaciągniętego na własny rachunek kredytu i pobiera z tego tytułu wynagrodzenie. W owym wynagrodzeniu zawarta jest spłata kapitału zaciągniętego kredytu, koszt jego obsługi i wszelkich prowizji a także marża zysku. Finansującemu, jako właścicielowi przedmiotu leasingu przysługuje prawo zaliczenia w koszty uzyskania przychodu także amortyzacji oddanego do używania sprzętu.
Umowy leasingu mogą być zawierane na okres całkowitego wyeksploatowania przedmiotu leasingu (odmiana kapitałowa) lub też na okres krótszy, w którym zakłada się tylko częściowe zużycie przedmiotu leasingu (leasing operacyjny).
W każdym przypadku przedsiębiorca, który albo nie posiada wystarczających środków płynnych na inwestycje, albo też z innego powodu woli ich nie zamrażać może zawierając umowę leasingu odpłatnie używać potrzebne mu środki produkcji, raty leasingowe opłacając z bieżących wpływów.

W Polsce szczególnie wielką karierę zrobił leasing operacyjny. Odpowiedź na pytanie, z czego właściwie wynika tak wielka popularność tej odmiany leasingu i w czym jest on lepszy od zdecydowanie rzadziej stosowanej odmiany kapitałowej nie wydaje się szczególnie trudna i prowadzi także do interesujących wniosków.

Co do zasady, wszystkie umowy leasingu operacyjnego funkcjonujące w Polsce zawierają w swojej treści lub też w towarzyszącej im umowie akcesoryjnej obowiązek sprzedaży przez finansującego przedmiotu leasingu korzystającemu lub też czasem osobie przez niego wskazanej - za z góry ustaloną minimalną cenę (np. ostatnią ratę). Określona w ten sposób cena odpowiada z reguły niewielkiej części faktycznej, przewidywanej wartości rynkowej przedmiotu leasingu po zakończeniu umowy.

I wszystko na to wskazuje, iż ta właśnie okoliczność jest istotą „polskiej odmiany leasingu”. Oczywiste jest, iż motywem większości ludzkich działań jest chęć uzyskania korzyści, a gdy nie do końca wiadomo o co chodzi, prawie na pewno chodzi o pieniądze. W tym przypadku ogromne.
Jak się wydaje jedynie pozornie zgodnie z prawem, finansujący po wygaśnięciu umowy leasingu realizując opcję zakupu „sprzedaje” środek trwały np. za kilka procent jego rzeczywistej wartości rynkowej. „Sprzedaje”, nie uzyskując w ujęciu obiektywnym ekwiwalentu w postaci zapłaty ceny wyznaczonej rynkową wartością rzeczy.
Zatem albo należałoby przyjąć, iż zawarta umowa mimo swojej nazwy nie była nigdy w rzeczywistości umową leasingu, lecz zakamuflowaną umową sprzedaży na raty, albo różnica pomiędzy faktyczną wartością rzeczy w chwili sprzedaży a uzyskaną ceną winna zostać zakwalifikowana jako darowizna i zostać na ogólnych zasadach opodatkowana.

Czy zatem można sądzić, iż urzędnicy z Ministerstwa Finansów oraz Izb Skarbowych są jedynymi osobami w Polsce, które nie widzą, jak ten interes funkcjonuje?.
Otóż nie. Pytani prywatnie o leasing urzędnicy mrugają porozumiewawczo, trochę jak aktor z pamiętnej telewizyjnej reklamy piwa „bezalkoholowego”. Oni wiedzą, ale nie walczą ze zjawiskiem, bo nie dostają od zwierzchników sygnału, iż mają z nim walczyć. Czy także w tym przypadku można podejrzewać lobbing zainteresowanych i współdziałanie organów państwa? Tak się wydaje.
Leasing jest ogromnym interesem, z którego czerpią zyski wyspecjalizowane instytucje finansowe, banki, importerzy samochodów i urządzeń produkcyjnych itp.
Aby jednak interes się kręcił musi być także opłacalny dla drugiej strony – wielu tysięcy przedsiębiorców - korzystających.
I oczywiście jest w istocie. Ponieważ jednak bilans zawsze musi wyjść na zero, a z próżnego i Salomon nie naleje, ktoś musi za te korzyści zapłacić. Płaci państwo – czyli zdaniem jednych my wszyscy, według innych nikt właściwie.
Obie strony umowy leasingowej mogą z niej odnosić poważne korzyści wyłącznie z powodu znacznego obniżenia zobowiązania podatkowego zarówno po stronie finansującego, jak i korzystającego.
Przy zakupie środka trwałego – zarówno za gotówkę jak i na kredyt w koszty uzyskania przychodu można zaliczyć jedynie odpis amortyzacyjny.
W przypadku fabrycznie nowego samochodu osobowego okres amortyzacji wynosi 5 lat, zatem kosztem uzyskania przychodu w roku podatkowym byłoby jedynie 20 % jego wartości.
Umowa leasingowa zawarta np. na 18 miesięcy pozwala na zaliczenie w koszty uzyskania przychodu w tym okresie 100 % wartości auta, razem z kosztami obsługi leasingu, ubezpieczenia samochodu, serwisu i oczywiście pełną amortyzacją (dla korzystającego wszystkie te koszty zawierają się w ratach leasingowych).
Przedsiębiorca, który ze względu na osiągane wysokie dochody płaci podatki wg. najwyższej stawki może zaoszczędzić nawet 40% wartości samochodu, mimo, iż „kupiony w leasingu” kosztuje go znacznie drożej. Podobnie jak przy zakupie na kredyt płaci w ratach, jednak przy umowie leasingowej przedsiębiorca odzyska także w całości zapłacony przez finansującego przy zakupie samochodu podatek od towarów i usług, nawet wtedy, gdy dla samochodu uznanego za osobowy taki zwrot nie byłby należny.
A w końcu, gdy już za ostatnią ratę wykupi samochód, z którego do tej pory korzystał - np. za 1% wartości początkowej, to bez problemu sprzeda auto formalnie za tę samą a nieoficjalnie za wielokrotnie wyższą cenę rynkową. Nie opodatkowaną różnicę zachowa dla siebie.
Interes rzeczywiście doskonały. Czy jednak jest on całkiem zgodny z prawem i interesem państwa? Na oba pytania odpowiedź jest oczywiście negatywna. Nie jest, tyle, że organy państwa jak się wydaje tym konkretnym przypadkiem dziwnej przedsiębiorczości nie są w ogóle zainteresowane.
Organy nie chcą wiedzieć, iż umowa leasingu mimo używanej nazwy jest w istocie faktycznie umową sprzedaży i w związku z tym powinno się ją tak kwalifikować. O ocenie umowy zgodnie z obowiązującym prawem (art. 65 § 2 k.c.) decydować winien zgodny zamiar stron wynikający z treści umowy i okoliczności a nie jej nazwa, czy nawet dosłowne brzmienie.
Umowa leasingu operacyjnego byłaby nią w istocie tylko wtedy gdyby po jej zakończeniu przedmiot leasingu został obiektywnie wyceniony (np. przez rzeczoznawcę) i gdyby był oferowany korzystającemu lub osobom trzecim w cenie odpowiadającej jego rzeczywistej wartości.
Tzw. opcja zakupu - za z góry ustaloną w umowie cenę np. odpowiadającą 1% wartości początkowej, nie pozostającą w żadnym związku z rzeczywistą wartością rynkową każe taką umowę zakwalifikować jako sprzedaż na raty. Powinny jej zatem dotyczyć wszelkie regulacje obowiązujące przy sprzedaży – przede wszystkim zgodne z przepisami okresy amortyzacji (nowe samochody 5 lat), a także regulacje ustawy o podatku od towarów i usług.
Zagwarantowaną możliwość jednostronnej rezygnacji z tzw. opcji zakupu, zapisaną w umowie trzeba widzieć jedynie jako swoisty listek figowy, mający ukryć wstydliwą istotę umowy, który w ocenie jej treści niczego zmienić nie może.
Zapis ten z oczywistych względów jest martwym ozdobnikiem, z możliwości jednostronnego wypowiedzenia opcji zakupu nie skorzysta nigdy żadna firma leasingowa, bo spowodowałoby to natychmiastową utratę wszystkich klientów.
Korzystający, który zadeklarowałby chęć rezygnacji z wykupu przedmiotu leasingu za cenę równą np. 5% jego wartości rynkowej musiałby chyba zostać uznany za idiotę.

Istotę umów leasingu operacyjnego w polskim wydaniu obnażyły najwyraźniej głośne postępowania upadłościowe kilku znanych firm leasingowych, w których postępowania toczyły się na podstawie Rozporządzenia Prezydenta Rzeczpospolitej z 24 października 1934 r. (p.u.). Regulacja ta obowiązuje nadal, jednak tylko w postępowaniach upadłościowych wszczętych przed 1 października 2003 r. (wiele z nich toczy się nadal).
Na mocy obowiązujących przepisów umowa leasingu, podobnie jak inne umowy wzajemne, jeżeli tylko nie została wykonana w całości lub w części, mogła zostać przez syndyka rozwiązana poprzez odstąpienie (art.39 § 1 p.u.).
W takim przypadkach syndyk był wręcz zobowiązany do skorzystania z uprawnienia, żądał zwrotu będących własnością upadłego rzeczy, wyceniał je i oferował do sprzedania zgodnie z ich wartością rynkową.
Liczni przedsiębiorcy - korzystający z rzeczy na podstawie umów z upadłymi finansującymi dowiedzieli się przy okazji, że formalnie wcale ich nie „kupili w leasingu”, o czym najczęściej byli przekonani, lecz jedynie za opłatą z nich korzystali.
Zamiast wykalkulowanych, opisanych wyżej i zagwarantowanych umową korzyści wielu korzystających poniosło w tym przypadku straty.
W nowej regulacji – ustawie z 28 lutego 2003 r. Prawo upadłościowe i naprawcze (p.u.n.) przepisem art.114.2 stanowczo wyłączono możliwość zastosowania przepisów o odstąpieniu od umowy wzajemnej, z której zobowiązania nie zostały wykonane w całości lub w części(art.98 i 99 p.u.n.) w przypadku, gdy upadłym jest finansujący leasing.
Przepis ten z pewnością nie ułatwia przeprowadzenia postępowania upadłościowego. Ze względu na konieczność kontynuowania przez syndyka czynnych umów, aż do ich zakończenia jest ewidentnie sprzeczny także z interesem wierzycieli upadłego, bo w ten sposób postępowanie znacznie wydłuża.
Na tle wcześniejszych rozważań nie da się powstania przepisu uzasadnić rozsądnie ani względami słuszności, ani też zasadami współżycia społecznego.
Zakładając racjonalność działania ustawodawcy trzeba zatem przyjąć, iż ów zapis powstał w rzeczywistości pod naciskiem i niejako na zamówienie leasingowego lobby.
Jest on dla lobby korzystny, bo zwiększając bezpieczeństwo transakcji „sprzedaży w leasingu” gwarantuje dalszy rozwój rynku tych usług.

Znana jest powszechnie skrupulatność urzędników skarbowych kontrolujących zgodność zadeklarowanej w umowie cywilnoprawnej sprzedaży samochodu ceny z rzeczywistą wartością rynkową. Gdy zapisana w umowie cena odbiega rażąco od cennikowej wartości rynkowej auta podatek od czynności cywilno prawnej jest natychmiast korygowany i podwyższany do wartości z cennika.
W przypadku transakcji realizacji tzw. opcji zakupu umowy leasingowej – czyli „sprzedaży” np. samochodu za cenę odpowiadającą kilku procentom rzeczywistej jego wartości rynkowej organy podatkowe nie wykazują ani zainteresowania ani rygoryzmu.
Zmieniane co jakiś czas przepisy prawa (przepisy podatkowe, dotyczące kratek, wzory Lisaka, czy chociażby zmiana przepisów prawa upadłościowego) sprawiają wrażenie jakby powstawały przy współudziale i wręcz na zamówienie lobby leasingowego. Jednocześnie nikt się nie zastanawia czy na podstawie art.58 § 1 k.c. nie należałoby uznać, iż opisana konstrukcja umowy leasingu operacyjnego nie służy przypadkiem wyłącznie obejściu ustaw podatkowych i jako taka w ogóle powinna zostać uznana za czynność prawną nieważną. Czy odnoszenie korzyści z umowy kosztem uszczuplenia zobowiązań podatkowych nie jest sprzeczne także z zasadami współżycia społecznego (art.58 § 2 k.c.) ?.
Gdyby tak ocenić zjawisko to mielibyśmy kolejne zadanie dla następnej komisji śledczej.

Mirosław A. Kamiński
Autor jest syndykiem, członkiem Stowarzyszenia Praktyków Prawa Upadłościowego i Likwidatorów, rzecznikiem prasowym Ogólnopolskiej Federacji Stowarzyszeń Syndyków i Likwidatorów